Dobra, ja tak łatwo się nie poddaję. To było moje kolejne podejście na Czerwone Wierchy i tym razem miałam zamiar przejść je w całości. Pogoda wyglądała stabilnie. Z rana lekki przymrozek wymalował trawę i roślinki białym szronem, ale tym razem dzień zapowiadał się bez porywistego wiatru i gęstych chmur, które kilka dni temu zaskoczyły mnie na Kondrackiej Kopie. Przeleciałam szybko przez Kalatówki na Halę Kondratową, potem tak samo jak poprzednio kierunek na Przełęcz pod Kopą. Minusem tej trasy jest to, że z rana jest w cieniu, a to tylko wzmagało uczucie zimna. Później żałowałam, że nie wybrałam trasy kierującej pod Giewont, bo to była słoneczna strona.
Czerwone Wierchy po raz n-ty
Na Kopie byłam już wielokrotnie, zaszłam nawet na Małołączniak, ale nigdy podczas jednej wędrówki nie zaliczyłam wszystkich Czerwonych Wierchów. Tego dnia miało się to zmienić. Może ludzie wyczuli lepszą pogodę, może dlatego, że był już piątek, ale na trasie dużo więcej ludzi z rana niż w poprzednich dniach.
Czerwone Wierchy to 4 kopulaste szczyty w tatrach Zachodnich: Kopa Kondracka (2005m npm), Małołączniak (2096 m npm), Krzesanica (2122m npm) i Ciemniak (2096m npm). Każdy z nich ma lekko ponad 2 tyś metrów, więc na początek trzeba się chwilę powspinać, by móc z góry cieszyć oko wspaniałymi widokami. Szczyty są kopulaste, lekko falują na horyzoncie, a jesienią w słońcu lśnią złotem i czerwienią. Wędrówka tą trasą jest lekka i przyjemna. Z pośród czterech wierzchołków na pewno wyróżnia się Krzesanica, ze swoją ostrą krawędzią, stąd w sumie jej nazwa od “krzesana ściana”.
Z Ciemniaka, czyli ostatniego szczytu (lub pierwszego jeśli zaczynacie od Doliny Kościeliskiej), rozpościera się wspaniała panorama na Tatry Zachodnie. Jak na dłoni widać Ornak i Starorobociański Wierch.
Zejście do Kir jest dość długie i monotonne. Osobiście żałuję, że nie zawróciłam ponownie na Kopę. Raz, że po godzinie drogi, za Suchą Przełączka widoki prawie się kończą i trasa wiedzie przez las. Po drugie od rana nisko w dole pojawiały się niewielkie chmurki. Okazało się, że gdy byłam już na dole chmury podniosły się tworząc wokół szczytów mleczne morze i zaczęły przelewać się przez szczyty. Tyle stracić! Taka inwersja chmur wygląda niesamowicie. Wierzę, że jeszcze kiedyś mi się trafi.
To również może ciebie zainteresować:
Absolutnie magiczne widoki i przepiękna zdjęcia 🙂 Dodaję bloga do ulubionych 🙂
Dziękuję pięknie 🙂 Co jakiś czas pojawia się coś nowego, myślę że dla samych obrazków warto siedzieć 🙂